Teraz temat rzeka, będzie o wodzie, której na Islandii jest wyjątkowo dużo. Przez wyspę płynie ponad 250 rzek, jest kilkadziesiąt jezior (-vatn), które na bieżąco są zasilane przez topniejące lodowce i liczne opady atmosferyczne. Do tego wystarczy dodać specyficzne ukształtowanie terenu i mamy wodospadowy raj. Wodospadów (-foss) jest tak dużo, że niemal z każdego wzniesienia sączy się woda.
Początkowo miałam zapędy, aby zobaczyć wszystkie największe wodospady Islandii, ale w toku podróży stwierdziłyśmy (właściwie, zostałam zmuszona do stwierdzenia), że to może nie jest tak super fajny pomysł i może warto zauważyć, że wodospady są do siebie łudząco podobne. Nawet tęcza, która mnie tak bardzo cieszyła przy pierwszym wodospadzie, okazała się być na stałe wpisana w tego typu krajobraz. Zanim doszłam do tego udało nam się trochę zobaczyć i jedynie żal mi Glymura, bo największy a i nazwa ładna. Wygrało jednak wygodnictwo, mocno wspomagane obniżonym nastrojem. Rozgrzeszam się jednak faktem, że dojście do tego wodospadu wymagało prawie 2 godz. wędrówki, a my byłyśmy po kilku godzinach jazdy.
Teraz trochę więcej entuzjazmu – proszę Państwa o to Gullfoss na rzece Hvítá. Składa się z dwóch kaskad (21 i 11 m). Przepływa przez niego 400 m3 wody. Najbardziej komercyjny z wodospadów. Tak popularny, że ma nawet własną stronę internetową (gullfoss.is).
Drugim naszym wodospadem, a pierwszym na drodze nr 1 był Seljalandsfoss (60 m kaskady) na rzece Seljalandsá. Wodospad widoczny jest już z drogi, więc trudno go ominąć, dodatkowo jest to też dość turystyczny punkt (samochodów jak mrówków). Konstrukcja wodospadu umożliwia wejście za strumień wody, co jest bardzo fajne jeśli nie wieje wiatr (a wówczas wiał).
Skógafoss na rzece Skoga. jest to jeden z największych wodospadów na wyspie, o szerokości 25 m i wysokości 60 m. Ten wodospad to kolejny popularny obiekt, który można zobaczyć w filmie Sekretne życie Waltera Mitty.
Po (bardzo długiej) drodze na obiad na jeziorem Lagarfljot zatrzymałyśmy się pod 2 wodospadami: Hengifoss (poniżej) i Litlanesfoss. Oba wodospady wypływają z rzeki Hengifossa. Entuzjazmu pod wodospadami nie było, ponieważ dojazd do nich był przeżyciem traumatycznym – nie dość, że droga szutrowa, to jeszcze z przeszkodami w postaci ciężkiego sprzętu budowlanego. Po drugiej stronie jeziora była asfaltowa droga jak malowanie … ale kto o tym wiedział.
Po ciężkiej przeprawie przez przełęcz Öxi (miał być przyjemny skrót, a był żwir w zębach i śmierć w oczach) i po nieprzyjemnej drodze nad jeziorem Lagarfljot, wymyśliłyśmy że odpoczniemy w pobliskim miasteczku Seyðisfjörður. I tym razem brak przygotowania się na nas zemścił. Okazało się, że droga do tego portu wiedzie wąskimi serpentynami i nasz biedny mały samochodzik ledwo dyszy (a my dyszymy wraz z nim). W drodze jednak zobaczyłyśmy duuuużo ładnych wodospadów i wodospadzików – takich jak np. poniższy Gufufoss.
Dettifoss to kolejna nasza nieciekawa przygoda drogowa. Słyszałam, że to mega ciekawy wodospad, więc uparłam się aby zboczyć z drogi w jego kierunku. Pech chciał, że nadgorliwie zjechałam już przy pierwszym znaku i ponownie trafiłam na drogę szutrową najgorszego sortu. Niecałe 30 km jechałyśmy ponad godzinę (a później powrót tą samą trasą bo nie ma przebicia, całość extra 3 godz) walcząc ze znoszeniem samochodu na pobocze, deszczem (powrót) i nerwami współtowarzyszki. Musze jednak przyznać, że ten piekielny wodospad podobał mi się najbardziej. Dettifoss ma wysokość 45 m, mierzy 100 m szerokości, a moc jaką wytwarza spadająca woda wynosi 85 megawatów (jest moc!). Jest to największy wodospad w Europie pod względem ilości przepływającej wody (200 m³/s). Za tym wodospadem jest kolejny tego typu maluch Selfoss.
Ostatnim naszym świadomie zwiedzanym wodospadem był Goðafoss na rzece Skjálfandafljót. Nie mogę zbyt wiele o nim napisać, bo byłyśmy tam całe 10 min, zrobiłam 2 zdjęcia, zmokłam i (jak się później okazało) tak mało przyjemnie zamknęłam podrozdział wodospady Islandii.