Przejdź do treści

Hotel Copernicus. Krakowski Fine Dining WeekEnd

Przyznam szczerze, że intensywnie podróżując rzadko mam czas na kulinarne poznanie lokalnego podwórka. Tym razem, przekonana przez intensywny spam wydarzenia, postanowiłam wykorzystać wolny weekend i odwiedzić miejsce do którego od dawna chciałam trafić – restaurację Copernicus w Krakowie.

Od progu, przywitała nas obsługa i bez zbędnych formalności poprowadziła nas do niewielkiego, klimatycznego pomieszczenia. Kelner przyniósł nam karty win i niemal od razu na stole zaczęły pojawiać się czekadełka, a potem kolejne dania. Widać, że mają to dobrze przećwiczone. Zdecydowanie na plus należy określić szybkość i sprawność obsługi, jednak nie obyło się bez małych wpadek. Nasz kelner zapomniał spytać o wybór wina do kolacji i dopiero przy trzecim daniu – inny z kelnerów (na sali było ich czterech do obsługi kilku stolików) – zapytał czy nie chcemy czegoś zamówić. Zdaje się, że w zakresie obsługi kelnerskiej miałyśmy mniej szczęścia niż współtowarzysze kolacji przy sąsiednich stolikach. Nasz kelner lapidarnie informował nas o daniach, dlatego o interesujących szczegółach i smaczkach potraw dowiadywałyśmy się podsłuchując kelnera referującego przy sąsiednim stoliku. Różnica w obsłudze była tak duża, że na koniec kolacji zapytałam wyróżniającego się kelnera o imię. Tym lepszym był p. Dominik. Kolejny raz przekonujemy się, że obsługa kelnerska może wiele zmienić w postrzeganiu degustacji.

Pozytywnym zaskoczeniem było dla nas nadprogramowe uzupełnienie dodatków. Pierwszy raz – a przypominam, że jadałyśmy w najlepszych restauracjach świata – zdarzyła się nam, aby uzupełniono chleb i serwowane z nim dodatki. W tym przypadku były to włoskie paluszki grissini, wege smalec z fasoli, masło z oliwą pietruszkową. Ponad program zaprezentowano również amuse bouche – zupę ziemniaczaną z orzechami i rożkiem wypełnionym grzybami, serkiem ricotta i ziemniakami oraz placuszki ziemniaczane ze śmietaną i łososiem. Po tak miłym wprowadzeniu, przyszedł czas na właściwą pięciodaniową degustację.

Tak jak chyba większość gości, zdecydowałyśmy się na zamówienie obu dostępnych wersji menu, po to by mieć możliwość porównania. Miałyśmy w planie wymieniać się daniami – ze względu na różne preferencje smakowe, a tymczasem zupełnie przypadkowo kelnerzy sami, nie pytając, podawali nam dania zgodnie z naszymi upodobaniami.

Przepysznym rozpoczęciem degustacji były przystawki: śledź bałtycki marynowany w bazylii, gorczycy i occie jabłkowym oraz sałatka z pieczonych pomidorów i śliwek z domowym serem. Kolejną – wspólną dla obu wersji propozycją – były naleśniki z grzybami, oscypkiem i galaretką z czarnego bzu. Dla mnie danie było trochę za mdłe (mało wyczuwalny oscypek, zjadła go ricotta), jednak z drugiej strony stołu było słychać, że danie smakuje. Wspólnie przyznałyśmy, że dobrą propozycją było kolejne danie. Wariacja na temat kalafiora i kawy zbożowej. Takie kalafiorowe assiette było dla mnie świetnym smakowym rozwinięciem kolacji. Po nim na stole pojawiły się dania główne. W przypadku mojego wyboru: świetna dorada na risotto z krewetkami i burakiem pieczonym w wielickiej soli, a w przypadku dania mięsnego: kurczak zagrodowy z czerwonym curry i ciecierzycą. Kurczak zdecydowanie nie dostanie tytułu najlepszego dania wieczoru, spora część dania wróciła do kuchni. Niestety.

Szef kuchni zdecydował się na przygotowanie przeddeserku, który nie był uwzględniony w menu, a który dzięki swojemu kwaśnemu i wytrawnemu smakowi stanowił świetny sposób na oczyszczenie kubków smakowych. Jako intermezzo podano mus z mirabelki i lody cytrynowe z pianką paprykową z miętą. Obie dajemy kciuki do góry! Mam taka teorię, że desery w czasie kolacji finediningowej zawsze powinny być wspaniałe. To one zamykają prezentacje i to one mogą zaważyć na ocenie całej degustacji. I o ile mój – sernik z passiflorą, kiszonymi morelami i kremem waniliowym można zaliczyć do zbioru: pysznych, to już drugi deser – karmelizowane gruszki z musem czekoladowym i bezą z leśnych jagód budził trochę smakowych i wizualnych wątpliwości.

Na koniec, gospodarze zadbali o to, by goście odwiedzający restaurację w ramach degustacyjnego eventu, poznali to miejsce nie tylko od strony kulinarnej, ale także doświadczyli jego walorów lokalizacyjnych. Dlatego na petit four – a dokładnie na ciasteczka, pralinki i domową wiśniówkę – zostałyśmy zaproszone na górny taras, z którego rozpościerał się widok na na Wawel i kamienice Starego Miasta.

Podsumowując, kolacja zdecydowanie warta polecenia. Ilość dodatków, w znacznym stopniu przekraczała nasze oczekiwania względem takiego masowego wydarzenia.  Czujemy się bardzo zachęcone do ponownego odwiedzenia tej restauracji, a nawet trochę korci nas aby sprawdzić ich usługi hotelowe.

Nie przegap kolejnych wpisów. Zapisz się do newslettera.